"To było jak spotkanie starych dobrych znajomych" - moja mama.
Początkowo tytuł tego wpisu miał brzmieć tak: "Przebudzenie Mocy - najbardziej obiektywna recenzja w Sieci", potem tak: "Dlaczego musisz zobaczyć nowe Gwiezdne Wojny", a ostatnią wersją miało być "Dlaczego płakałem na premierze Gwiezdnych Wojen".
Zastanawiałem się również nad "Przebudzenie Mocy - gdy emocje już opadły". W końcu zdecydowałem się na powyższy tytuł. "To było jak spotkanie starych znajomych" - powiedziała moja mama po wyjściu z kina. Nie umiałbym tego lepiej ująć.
"Chewie... jesteśmy w domu."
Może powinienem napisać tą recenzję gdy już opadną pierwsze emocje? To jak spróbować opisać swoje odczucia po odkryciu starych, zakurzonych, ale wciąż żywych skarbów na strychu domostwa, w którym się wychowywałeś. Wszystko tylko delikatnie przecierasz szmatką. Nie trzeba wiele żeby przywrócić urok starych pamiątek i obudzić najlepsze wspomnienia.
J.J. Abrams zrobił film dla dorosłych, którzy wciąż mają w sobie dziecięcą iskierkę. Reżyser odciął się kompletnie od nowej trylogii, postawił wszystkie karty na Gwiezdne Wojny z lat 80 - tych. Tym samym potwierdził, że jest mistrzem gry na trudnym do wyczucia instrumencie - nostalgii.
Zrobił film, który doceni każdy fan starej trylogii, a jeśli nie, to zupełnie tego nie zrozumiem. Zadowolić fanów uniwersum, które obrosło takim kultem to niezwykle trudne zadanie. Nie wystarczy znalezienie wszystkich starych zabawek i ustawienie ich na nowej półce - trzeba zrobić to ze smakiem i wyczuciem - Abramsowi doskonale się to udało. Zagrał piękną melodię na naszych emocjach.
"My whole life has led to this moment. I'm in heaven." - Simon Pegg
To samo uczucie towarzyszyło mi od pierwszej do ostatniej minuty Przebudzenia Mocy. Zachwyt, wzruszenie, dziecięca radość i serce, które dawno nie biło szybciej przez bite dwie godziny. Nie raz, nie dwa zakręciła się łezka w oku.
W kinie tylko oooooch, łaaaaaał albo aaaaach - czasem trochę za głośno, ale tak wychodziło bezwiednie, jakby prosto z serca. Wszyscy patrzyli na siebie porozumiewawczo, każdy wiedział, że jest w miejscu, w którym od dawna chciał się znaleźć.
Kiedy pojawił się "artoo" w stanie hibernacji, kiedy Han wchodzi do kokpitu Sokoła Milenium, kiedy spotyka po latach księżniczkę (generał) Leię, i wreszcie moment kiedy Han ginie z ręki własnego syna - za każdym razem miałem ochotę po prostu ryczeć, ale było mi głupio.
Harrison Ford przypomniał sobie co to znaczy być Hanem Solo - jego charyzma i dowcip to cechy, których brakowało nam wśród charakterów nowej trylogii. Bardzo się cieszę, że widowisko nie okazało się infantylną bajką z disneyowskiej stajni z bohaterami, którzy mogliby rozśmieszyć tylko odbiorców poniżej 11 roku życia. Za to dostaliśmy pełną werwy przygodówkę zrobioną z miłością i dziecięcym entuzjazmem, które wprost wypływają z ekranu do serca każdego z nas.
Nowa nadzieja.
Starzy bohaterowie to byłoby jednak za mało żeby film mógł odnieść sukces. Dlatego ekipa od castingu była pod olbrzymią presją. Ludzie nie lubią nowości i zmian, ale trzeba było postawić na mało znane twarze. Nawet Oscar Isaac jest przecież jeszcze świeżakiem, jeżeli chodzi o Hollywoodzkie blockbustery.
Postać Rey podobała mi się najbardziej. Jej pochodzenie, planeta, na której mieszka bez rodziców, to jak na naszych oczach zaczyna odkrywać w sobie moc... coś nam to przypominało, prawda? Wyczuwa się dużo analogii do postaci Luke'a. Jak się okazuje - nie bez powodu - Rey jest być może jego córką!
Co do postaci Finna - choć jego historia jest niezwykła: pierwszy raz mamy do czynienia ze szturmowcem, który zwątpił- nie umiem się jeszcze do niego przekonać. Nie wiem czy tylko ja miałem takie odczucie, ale chemia między Rey, a nim nie była zbyt przekonująca.
Za to wprowadził na scenę trochę luzu, nieporadności i młodzieńczego entuzjazmu. Myślę, że widzowie go pokochają. Potrzeba tylko więcej czasu. Podejrzewam, że Rey pokochali wszyscy od pierwszego momentu - trudno się dziwić. Finn w porównaniu z Rey wypada z pozoru średnio.
Kylo Ren - rozpieszczony dzieciak z wielką mocą, który ma obsesje na punkcie swojego dziadka - Lorda Vadera. Wszystko fajnie, gdyby nie to, że Kylo za wcześnie zdjął swoją maskę. Według mnie, gdyby zrobił to tuż przed zabiciem Hana, miałoby to o wiele lepszy efekt.
Tak dostaliśmy w połowie filmu postać, która bez maski wyglądała jak młody profesor Snape. Myślę, że jego postać nabierze charakteru w kolejnej części. Tak czy siak go nienawidzę za zabicie Hana - miałem wrażenie, że film się dla mnie wtedy skończył.
Poe Dameron - wszyscy mieliśmy poczucie zawodu kiedy wyglądało na to, że Poe zginął. Przez chwilę zwątpiłem w to, że jeszcze wróci, ale coś mówiło mi, że to jeszcze nie koniec jego postaci. Zbyt fajny charakter i zbyt dobry aktor.
Droid BB-8 - no tylko na niego popatrzcie. Największa gwiazda tego filmu. Żadnej mimiki, wystarczy tylko wymowna mowa "ciała". Godny następca R2D2. Symbolizuje ideę, która przyświecała stworzeniu tego filmu: zmieńmy wszystko, a zarazem nic nie zmieniajmy.
"Zmieniło się wszystko, a zarazem nic. Tak powinno być." - Mark Hammil
Było wszystko, co pragnąłem zobaczyć, wszystko za czym tęskniłem. Scena otwierająca z najazdem statku imperium, planeta przypominająca Tatooine, klasyczni szturmowcy, X-Wingi, nowy-stary droid, Sokół Milenium, Han Solo, Chewbacca, Leia, "I've got a bad feeling about this", myśliwce imperium, znajome kostiumy, plenery i przygody, gwiazda śmierci, C3PO i "artoo", wszechobecna moc, knajpka jak z Mos Eisley, i nade wszystko - świetny, bezpretensjonalny humor, autoironia i charyzma bohaterów.
Gdybyś obejrzał całą starą trylogię, a następnie zobaczył Przebudzenie Mocy, nie wyczułbyś dużej różnicy. To stare klisze, z nową oprawką. Wykorzystanie nowoczesnych technologii z szacunkiem do starych, sprawdzonych rozwiązań. Dużo charakteryzacji i prawdziwych scenerii, modeli, makiet, a mało CGI (Computer Generated Images).
Dlatego już teraz jestem przekonany, że ten film nigdy się nie zestarzeje, w odróżnieniu od nowej trylogii, której momentami nie da się oglądać, choć ja i tak darzę ją dziecięcym sentymentem.
To znaczyło zbyt wiele dla zbyt wielu ludzi. Nie można było tego zepsuć.
Moc wzywa właśnie Ciebie. Wystarczy, że odpowiesz.
popieram w 100 %. Oglądałam z zapartym tchem i ziemia obracała się w inny sposób, bo czasem kurczowo trzymałam się fotela, bojąc się, aby nie odlecieć. Czekałam na ten film i nie zawiodłam się. Wiem, ze ten film się nie zestarzeje, wrócę do niego wiem to na pewno. I jak to ktoś kiedyś powiedział „film to nie matematyka, każdy może mieć inny gust”- dlatego polecam tym , którzy odnajdą tam cząstkę siebie , może z dawnych lat , a niektórym młodszym przypomni się dzieciństwo.
Cała prawda i tylko prawda. Jakie przebudzenie mocy? Ta moc była cały film z nami. Tak mi się wydaje, bo wyszedłem z kina młodszy.
Stare dobre czasy powróciły chociaż na chwilę. Na dwie godziny ….i odeszły razem z Hanem Solo . Niestety.
Tak, wszyscy poczuliśmy małe tąpnięcie w okolicach serca, ucisk w gardle i ostry ból brzucha:(